środa, 24 sierpnia 2011

Panienka Holmes na rozpędzonym jaku.

Witamy serdecznie!

Jako pierwsze opko do zanalizowania wybrałyśmy yaoi z udziałem Sherlocka Holmesa i Watsona. Treści 18+ nie uświadczymy, bo blog został porzucony po dwóch nociach, zanim zdołał się rozkręcić. Sumienie każe nam przyznać, że czytałyśmy już dużo gorsze utffory i w tym opowiadaniu, przy odrobinie dobrej woli, można znaleźć parę ciekawych pomysłów. Zastanawiałyśmy się nawet, czy nie wziąć na warsztat jakiegoś innego blogaska.

Mimo to, jeśli kogoś interesuje spotkanie z rozpędzonym jakiem pożerającym kropki, Holmesem, który ma problemy z tożsamością płciową, panną Marple nadającą spojrzenia za pomocą alfabetu morsa oraz arabskim gwałcicielem w pociągu - zapraszamy do czytania.



Analizowały: Dżul, Koona



Prolog

Rozległ się strzał który przerwał panującą do tej pory cisze, donośne echo które rozbrzmiewało jeszcze przez jakiś czas, powoli zaczął pochłaniać panujący wokół mrok.
Pierwsze zdanie, a ja już nic nie rozumiem. Mrok, który pochłania echo? Nie jestem geniuszem fizyki, ale chyba zachodzi tutaj jakieś nieznane nauce zjawisko świetlno-dźwiękowe.
Przecież nie od dziś wiemy, że w świecie opek fizyka rządzi się własnymi prawami. O matematyce i językach nie wspominając.
Fakt, po pierwszym przeczytaniu zdania myślałam, że to mrok jest pochłaniany. Chociaż jest to równie absurdalne.

Bezwładne ciało denata upadło z głuchym łoskotem na ziemię, nie tliła się w nim już ani jedna iskierka życia.
Młody chłopak stojący obok nie był w stanie w ogóle się poruszyć z powodu wrażenia jakie na niego wywarł owy widok.
Ów, na Jednorożca, ów! Czy ten błąd musi ZAWSZE się pojawiać?

Chwilę przyglądał się otwartym oczom zmarłego, przypominając sobie jakim dotąd wzrokiem na niego patrzyły, oraz te iskierki
Edzio?! No, wreszcie bohater fanfika zrobił coś pożytecznego! :D
E, gdyby to był Edward, to nie obyłoby się bez wspomnienia o marmurze, diamentach i innych minerałach. A to są zwykłe, swojskie iskierki.

kiedy na jego twarzy gościł uśmiech. Teraz jednak były pozbawione jakiegokolwiek blasku, patrzyły przed siebie pozbawione wszelkich uczuć.
Po policzku zabójcy spłynęła samotna kropla, (samotna łza - raz proszę! *check*) zostawiająca po sobie mokry ślad swej krótkiej drogi, niebawem zaczęły do niej dołączać następne i następne…

nie…
Tak cicho wyszeptane, że aż pozbawione wielkiej litery na początku zdania.

nie były to łzy smutku czy żalu,tylko krople deszczu
W świecie opka nawet niebo płacze samotnymi łzami...
Psychizacja obrazu!
które z każdą chwilą zamieniały się w rzęsistą ulewę.

Z jego drżących rąk wypadł rewolwer, narzędzie owej zbrodni, on zaś upadł na kolana niedaleko.
Niedaleko czego? I co oznacza „niedaleko”? Brzmi, jakby miał odrzut przy upadku.
Może upadek na kolana na odległość? Ja daję 7,5/10 - nie złączył nóg przy lądowaniu.

Jednocześnie jego serce i umysł były przepełnione bólem po stracie ukochanej osoby. Tak kochał go…
te nieopisane dotąd uczucie którym go darzyłem było miłością, a uświadomił to sobie w momencie gdy go zabrakło.
Szalejący narrator w akcji! Pomyślmy: narrator kochał denata, a zabójca to sobie uświadomił. W pełni logiczne.
Daj już spokój. Narrator tak się wczuwa w opowiadaną historię, że szczerze pokochał jej bohaterów. A ty go od razu od szaleńców wyzywasz.

Życie straciło dla niego jakikolwiek sens…
Masz ci los! I tragedia gotowa.

Niebawem nie tylko deszcz zalewał policzki młodzika, dołączyły do niego łzy bólu krwawiącego serca,
Że niebo płacze, to jeszcze rozumiem. Ale że narządy wewnętrzne także mogą, to nie wiedziałam. I słychać było tylko takie smutne “trysk-trysk”...

co rusz z jego gardła wymykały się zduszone krzyki świadczące o jego cierpieniu. Nie miał innego wyboru, nie chciał by ten stan trwał ani chwili dłużej,
Coś mi nie gra z tym “ani chwili”. Dżul, co mi nie gra?
Hm, pomijając, że zdanie ogólnie brzmi kiepsko, to powinno być, przy takiej konstrukcji zdaniowej, “chociaż chwilę dłużej”.
sięgnął w stronę gdzie upadł rewolwer.

Gdy poczuł tę zimną stal pod opuszkami palców, złapał go i jednym zwinnym ruchem przystawił sobie lufę do skroni.
Nigdy nie przypuszczałam, że uniesienie ręki do głowy jest jakąś wyszukaną akrobacją, którą można zwinnie wykonać.
A dla mnie to właśnie brzmi, jak akrobatyczna sztuczka, nie umiem łapać niczego opuszkami palców.
Ewentualnie tylko opuszkami czuł chłód broni. Dla reszty dłoni rewolwer był ciepły. Czy to nie oznacza przypadkiem jakiegoś problemu z nerwami?

Ten chłód który poczuł wdanym momencie był w jakiś sposób kojący. Zamknął oczy by już więcej ich nie otworzyć. Przysunął palec do spustu i…
nacisnął, aby tym sposobem uwolnić się od cierpienia. Nim wybiła północ na ziemi leżały zwłoki dwóch osób, ofiar fatalnego (nie tylko w skutkach)
Ale również i w przyczynach.
splotu wydarzeń…

Gdy już wszystko ucichło z oddali można było usłyszeć czyjś szyderczy śmiech… Którego pochłonąć nie zdołał nawet mrok.

Notka 01.
John Watson:

Ciemnowłosy chłopak gnał przed siebie jak szalony, jego twarz promieniowała szczęściem, nie mógł się doczekać kiedy wejdzie w progi domu na Baker Street 221b, by poinformować swojego przyjaciela o udanej sesji.
Kropki nie gryzą, jedna więcej by się przydała w tym zdaniu.
Sesji zdjęciowej? RPG?

Był na pierwszym roku medycyny aaa... ok, ale Watson skończył studia dwa lata przed poznaniem Holmesa.
Ale to jest nowa generacja, w każdym bądź razie można tak wnioskować po podpisie pod obrazkiem na blogu.
Ok, zobaczymy, co będzie dalej, bo nie mogę się połapać w czasoprzestrzeni tego opka.

Był napierwszym roku medycyny i bardzo się starał aby ten czas nie był w żaden możliwy sposób stracony. Najbardziej obawiał się egzaminu z chamem, tzn. profesorem Chamskim. Jego charakter był adekwatny do nazwiska
Kto by się spodziewał?
No, myślałam, że studenci byli figlarni i nazwali w ten sposób najmilszego profesora. Dobrze, że aŁtoreczka tak się troszczy o czytelników i to wyjaśniła. *uśmiecha się w rozmydlonym zachwycie*
Ja bardziej celowałam w to, że nazwisko determinuje charakter profesora. Gdybym pojawiła się w tym opowiadaniu nazywałabym się Leniwa albo Zrzędliwa.

więc często między nimi dochodziło do słownych sprzeczek. Gdy dotarł na miejsce bez zbędnych ceregieli, wpadł do środka jak niczym niepohamowany żywioł.
Jaki to duże zwierzęta [obrazek]. Taki rozpędzony faktycznie może być trudny do opanowania.
Watson był odważny, bez ceregieli dotarł do domu. A przecież jeśli szedł przez miasto wraz z jakiem, to mógłby iść z pewną taką nieśmiałością - ludzie musieli dziwnie na niego patrzeć.

Wiedział, że drzwi będą otwarte, jego przyjaciel mimo wysokiego ilorazu inteligencji nie miał głowy do takich błahostek jak zamykanie drzwi czy jedzenie śniadania, o czym przekonałem się gdy wparowałem do środka.
Pierwszy raz słyszę, że iloraz inteligencji wpływa na zamykanie drzwi. Poza tym narrator znów zapragnął zostać bohaterem opowiadanej historii.
Tak się kończy się miłość do fikcyjnych postaci. *kiwa głową ze znawstwem*

Na stole stało nienaruszone jedzenie, które wręcz kusiło swym wyglądem.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że z wrażenia nie miałem nic w ustach od dłuższego czasu. W przekonaniu tym utwierdziły mnie również donośne głosy dobiegające z okolicy mojego brzucha.
Ach, ta odporność na wszelkie bodźce fizyczne u bohaterów opek. Dobrze, że miał dodatkowe argumenty w postaci burczenia, bo inaczej mógłby się jeszcze długo wahać.

Niewiele myśląc rzuciłem się w dość ekspresowym tempie do pałaszowania owych smakołyków, jakie przygotowała gospodyni, pani Hudson.
Nie… Nie była ona w żaden sposób spokrewniona z Sherlockiem, tylko pracowała u niego, opiekowała się domem no i oczywiście jego właścicielem, gdyż ja z Sherlockiem mieliśmy wyjątkowe szczęście do pakowania się w tarapaty tylko cudem do tej pory udało nam się wyciągnąć.
Ręce z kieszeni?
Na szczęście bohaterska pani Hudson wszystkiemu dawała radę: mordercy, złodzieje i przemytnicy nie mieli przy niej szans. Bez jej pomocy Holmes dawno by zginął.

W pewnym momencie śmiech mojego przyjaciele oderwał mnie od mojej dotychczasowej czynności. Gdy spojrzałem w jego kierunku, stał akurat przy oknie, promienie słońca oświetlały jego delikatnej budowy postać, zaś refleksy w jego brązowych włosach, które opkowy wiatr rozwiewał malowniczo w efekcie slow motion, i delikatne rysy twarzy nadawały mojemu przyjacielowi nieco dziewczęcego uroku, co było najczęstszym powodem rozmaitego rodzaju zaczepek.
*facepalm* Przecież Holmes był świetny w boksie i wg Kanonu miał ostre rysy twarzy! To robienie z niego pięknisia źle wróży - pewnie będzie uke.
Dla miłości można się wyrzec kilku niepożądanych cech, takich jak znajomość sztuk walki czy męski wygląd.

Nagle mój wzrok spoczął i ułożył się wygodnie na dużej ilości otwartych kopert leżących na biurku. Sherlock zauważył gdzie skierowane zostało moje spojrzenie gdyż sam zaczął temat który miałem zamiar poruszyć.
O, jak Watsona zjadł wszystkie przecinki z tego zdania!

-Oprócz paru rachunków i listu od mojego wuja Mycrofta, sadzę, że jest tam coś co na pewno cię zainteresuje.
Spośród wielu kopert tylko jedna była inna od reszty, (była różowa w tęczowe jednorożce?) więc od razu po nią sięgnąłem.Nie potrafiłem ukryć zachwytu gdy zobaczyłem od kogo jest owa wiadomość, Jane Marple – bardzo piękna a zarazem bystra bestyjka.
Panna Marple razem z Sherlockiem? Nie powiem, ciekawy crossover, tyle, że ona w tym czasie musiała już być pod piędziesiątke i nie wiem, czy wzbudziłaby zachwyt dr Watsona.
Ej, może on lubował się w kuguarach? Oczywiście chodzi mi o takiego kuguara.

Uwielbiałem kiedy razem we trójkę spędzaliśmy wspólnie czas. Ostatnio wyjawiła mi w sekrecie, że podkochuje się w Sherlocku, ale o tym, sza! Oczywiście byłoby pięknie gdyby byli ze sobą, więc od tamtego czasu staram się jak najlepiej pomagać losowi aby tych dwoje się zeszło ;)
Watson minął się z powołaniem - zawsze marzył, żeby zostać swatką. Na dodatek myśli emotikonami.

Zaznajomiwszy się z treścią listu, na mojej twarzy zagościł uśmiech od ucha do ucha. Sherlock który do tej pory udawał, że nie jest tym wszystkim zainteresowany, zapytał swym pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem.
-Kiedy wyjeżdżasz? – zapytał.
-Błąd wyjeżdżaMY – odpowiedziałem specjalnie podkreślając ostatnie sylaby tego słowa,
Ile sylab możemy zaliczyć do ostatnich?
A tu mamy nadmiarowy przecinek, jakowi nie smakowało i wypluł w przypadkowym miejscu.
i szybko dodałem – już jutro, porządnie się pakuj i nie zapomnij niczego.

-Ależ Watsonie chyba nie mówisz tego poważnie!?!
Teraz to ja się zaśmiałem i ruszyłem do swojego pokoju (od jakiegoś czasu razem mieszkaliśmy) zostawiając Sherlocka sam na sam ze swoimi myślami. Coś mi się wydaje, że tym razem na pewno mi się uda!
Watson może i się nie zaokrąglił przez wakacje, ale nabrał siły i godności osobistej niezbędnej do bycia seme. Teraz może nawet rozstawiać Sherlocka po kątach.


Notka 02.
Sherlock Holmes
Oczywiście, następuje klasyczna zmiana punktu widzenia.

Następnego dnia siedzieliśmy już w pociągu. Zastanawiałem się czemu w ogóle dałem się namówić na tą podróż. TĘ!

Gdy spojrzałem na mojego przyjaciela Johnn’ego (dość karkołomny zapis.) od razu przypomniał mi się ów powód: siłą mnie spakował i zaciągnął na stację.
Bo Sherlock w takiej sytuacji nie miał innego wyboru, niż zachowanie się jak anemiczna panienka wydawana siłą za mąż.

W sumie, oficjalnie nie wyraziłem na to zgody, więc co ja tu właściwie robię? Moje myśli nakierowałem na moment na inicjatorkę tego pomysłu czyli Jane Marple.
Ciekawe, czy jego myśli miały laserowy celownik. A może niczym mała pastereczka zapędzał je w kierunku panny Marple przy pomocy kijka?

Odkąd ją pamiętam wydawała mi się nieco dziwna. Chyba za mną nie przepadała bo mimo iż chciała sprawiać wrażenie miłej, ewidentnie unikała mnie. Wystarczało tylko abyśmy byli w tym samym pomieszczeniu i od razu umykała mi, a szybkość znikania zależna była od ilości osób przebywających razem z nami, więc sytuacja sam na sam była niemożliwa do zrealizowania gdyż znikała wówczas z prędkością światła.
Lol, to jakaś wyższa fizyka. Poza tym interesujący skill - znikanie na życzenie. A może teleportacja?

Najbardziej jednak dziwiło mnie kiedy spoglądała na mnie nieokreślonym i urywkowymi spojrzeniami tylko po to by potem się ich wyprzeć lub udawać, że nic nie robiła.
Czy aŁtorka chciała przez to powiedzieć, że bohaterka oczami nadawała alfabetem Morse’a?

Może uznałbym to za jej normalne zachowanie, gdyby nie pewna sytuacja, którą przez pomyłkę zaobserwowałem. Przy Watsonie była zupełnie inna, bardziej pewna siebie, otwarta pełna energii i optymizmu, byli razem tacy szczęśliwi.
-Sherlock’u czy coś cię trapi? – z rozmyślań wyrwał mnie nieco zmartwiony głos Johnn’ego. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zamiast cieszyć się ich przyszłym szczęściem, moje uczucia zostały przykryte płachtą smutku?
Zapakowane w pokrowcu cierpienia uszytego z brezentu nostalgii.
Włożone do namiotu rozpaczy, na który padał deszcz samotnych łez.

-Nic – odpowiedziałem mu starając się przynajmniej sprawiać wrażenie, że tak jest i… było.
i... będzie? Nie umiem rozszyfrować znaczenia tego wielokropka.

-Serlock’u- spojrzał na mnie , próbując jakby przeszyć wzrokiem który zapewne miał w dość łagodny sposób wymusić na mnie prawdę, na szczęście poznałem się już na jego trikach i… uśmiechnąłem się tylko co go na jakiś czas wytrąciło z równowagi.
Czyżby Sherlock uśmiechał się w ten sposób, że Watsona aż wytrąciło z równowagi?
Te zbędne wielokropki świadczą o wzmożonej działalności panny Marple nadajacej Morsem.

Niestety nie na długo…
-Więc o czym tak teraz myślałeś? – zaczął ponownie drążyć temat. Postanowiłem odpowiedzieć mu poniekąd zgodnie z prawdą ale tak, żeby jakoś go zaskoczyć.
-O tobie-
Odpowiedzią na to stwierdzenie był nagły napad kaszlu ze strony Watson’a. Nie spodziewałem się takiej reakcji z jego strony, sądziłem raczej, że uzna odpowiedź za totalną bzdurę która miała za zadanie zakończenie konwersacji i zaniechania dalszych prób powrotu do tematu sądząc, że to nie ma sensu. Przeliczyłem się, pytania posypały się lawinowo. Watson stał się ostatnio nad wyraz nieprzewidywalny…
-Słucham? To niemożliwe? Możliwe? Naprawdę? Ale? Czemu? Po co? Czyżby? A jednak? Może?
Brakuje mi tu tylko gdzie? kiedy? i, wybaczcie niski poziom tego skojarzenia, w jakiej pozycji?
To jest yaoi, pytanie o pozycję jest zbędne. ;)
Chyba właśnie kardynalne.

Na szczęście lub nieszczęście (niepotrzebne skreślić)całą tą sytuację przerwał huk tłuczonego szkła. Odwróciłem się w tamtym kierunku dostrzegając niezbyt przyjemną scenę. Do przedziału restauracyjnego wparował jegomość którego stan wskazywał na ewidentne nadużycie pewnego rodzaju trunków.
Soku z gumisiowych jagód? Tubisiowego kremu?
Tubisiowy krem nie był trunkiem, nie mieszaj go do tego.

Niestety konsekwencje tego odczuwał nie tylko kelner któremu brutalnie wytrącono z rąk tacę, ale przede wszystkim jego kompan a dokładniej rzecz biorąc raczej służący.
Tylko w angielskich kolejach kelner posiada własnego służącego.

Najbardziej w tej całej sytuacji zaciekawiła mnie postać tego cudzoziemca o arabskim typie urody, jednak gdy tylko nasze spojrzenia przypadkowo spotkały się szybko odwróciłem wzrok.
-Ale cham – skwitował go Watson, po czym dodał – chyba mu zbytnio alkohol uderzył do głowy –
-Albo pieniądze, a przede wszystkim władza. – rzuciłem nie oczekując jednak żadnej reakcji na moje słowa.
Tylko w głębi duszy napawałem się własną tajemniczością.

Chociaż mogłem się domyśleć iż zapewne dałem mu swoim stwierdzeniem wiele powodów do rozmyślań. Może mi się to tylko wydawało, ale on czasami w moich zdaniach dopatruje się jakiegoś ukrytego znaczenia jakby drugiego dna. Nie mam mu tego za złe, zwłaszcza, że mam takiego a nie innego ojca,
No mówiłam, że to są juniorzy! Baby Watson i Little Holmes.
Hm, czyli pani Hudson to jednak waleczna starowinka.

przez co prawie każdy nawet Watson patrzy na mnie przez ten pryzmat – tej głęboko zakorzenionej legendy.
Zamierzałem właśnie sięgnąć po stojąca przede mną filiżankę kawy, niestety uniemożliwił mi to tamten pijany typ który jakimś cudem (Cud objawiony! Niemal sprawił, że się nawróciłam. Przecież on nie mógł tak po prostu podejść.) znalazł się obok mnie chwytając za moją wyciągniętą przed chwilą rękę.
-Oczy me przyćmił blask twej urody. Pragnienie zaś przygnało do ciebie. Zostań mą boginią bym mógł cię wielbić dniami i kochać nocami przez… jakiś czas. –
Szkoda, że wzrok nie może zabijać to by ten pijaczyna leżał już martwy na podłodze. Każda porządna i szanująca siebie dziewczyna na moim miejscu za takie grubiaństwo odpłaciłaby się iście siarczystym ciosem w policzek.
Zmiana płci na przestrzeni zdania?

Problem w tym, że JA NIE JESTEM DZIEWCZYNĄ więc tym bardziej powinienem coś zrobić.
Moje wątpliwości co do płci Sherlocka zostały rozwiane. Przypuszczenia Dżulii co do jego roli w tym opowiadaniu - potwierdzone.
To ty nie masz tak, że za każdym razem, gdy ktoś cię podrywa, to zastanawiasz się, co by zrobił na twoim miejscu facet? o.O

Może się z pozoru wydawać, że miałem dużo czasu do rozmyślań – BŁĄD. Wszystko działo się niesamowicie szybko i nawet nie zdążyłem zareagować kiedy Watson rzucił się na niego z pięściami (nie wiem, czy to można podciągnąć do próby gwałtu i uratowania przez Tru Loffera?) *check*

tylko po to aby zostać obezwładnionym przez tego służącego na którego wcześniej zwróciłem uwagę.
Zaraz, myślałam, że to był służący kelnera...

Teraz musiałem uwolnić nie tylko siebie ale i Watson’a który bez wątpienia nie był w stanie pokonać swojego przeciwnika mimo usilnych prób.
Pani Hudson! Gdzież się pani podziewa, gdy niebożęta w niebezpieczeństwie?
To dlatego Sherlock nie był zachwycony perspektywą wyjazdu - wiedział, że sobie bez niej nie poradzi.

Nie byłoby mądrze z mojej strony gdybym teraz wyjawił ten niewygodny fakt związany z moją płcią.
Czyli jednak kobieta? Hermafrodyta? Czuję się skonfudowana.
Zdaje się, że nie tylko ty, ale boCHaterowie opka także.

Postanowiłem grać na zwłokę delikatnie kierując drugą rękę w stronę stolika.
-Bądź zatem łaskaw puścić mojego przyjaciela- skierowałem się do tego typka. odór alkoholu bijący od niego sprawił na ułamek sekund, że sam poczułem się lekko pijany.
-A co z tego będę miał? – szepnął mi do ucha kładąc rękę na moim udzie. Na szczęście udało mi się chwycić niepostrzeżenie dla niego filiżankę stojącą na stole by jednym zwinnym ruchem wylać jej zawartość prosto w twarz delikwenta, gdy wyswobodziłem swoją rękę z jego uścisku korzystając ze sprzyjającej mi chwili zepchnąłem go nieco brutalnie, gdy znalazł się na podłodze zaczął kląć przy tym niemiłosiernie.
Oto zachowanie godne mężczyzny! Oblanie napojem natręta. A nie, zaraz, tak robiła Samantha w “Seksie w wielkim mieście”.
I jeszcze jak się zmartwił, że zrobił to “nieco brutalnie”! Z tej sceny, pożal się Jednorożcu, walki, aż bucha testosteron.

Odetchnąłem, poniekąd z ulgą gdy nie było już ich w zasięgu pola mojego widzenia, ale na tym się nie skończyło, przez to wszystko zapomniałem o…
…Watsonie.
-Nic ci nie jest? – zwróciłem się szybko w jego stronę. Mogłem się tego spodziewać - najgorzej boli urażona duma. Nie mając już najmniejszej ochoty, na jakąkolwiek dyskusję. Postanowiłem udać się z powrotem do naszego przedziału.
O, znalazłam kropki, których brakowało w poprzedniej notce.

Niestety będąc już tak blisko upragnionego celu na drodze stanął mi ów Arab-służący, którego wcześniej widziałem.
-Chciałem przeprosić… - zaczął – za zachowanie mojego pana – po słowach tych ukłonił się. Miał niesamowity głos który ukoiłby nie jedną strapioną duszę, ale byłby prawdopodobnie również w stanie wmówić największe kłamstwa i nikt by tego nie zauważył.
-Zapomnijmy o tym wszystkim i tyle… - stwierdziłem szybko kończąc ten temat by swoją obecnością przestał mącić mi w głowie.
-A gdybym nie mógł? – o czym on znowu bredzi, przeszło mi przez myśl. Nagle pociąg zatrząsł się, powodując iż ów Arab przyparł mnie sobą do ściany.
No to jadziem, pani Aniu! *wyciąga popcorn*
*podjada Koonie popcorn, przyglądając się scenie z żywym zainteresowniem*

-Możesz mnie już puścić – powiedziałem, gdy już wszystko wróciło do normy.
Gdy uspokoiłem oszalałe bicie serca, a dziewczęce rumieńce wstydu przygasły na mej twarzy.

-A gdybym nie chciał? – powiedział niebezpiecznie zbliżając się ku mnie, na szczęście udało mi się jakoś wyślizgnąć z jego uścisku, po czym pędem schowałem się za najbliższymi drzwiami.
Czy on chciał mnie pocałować? Nonsens! – stwierdziłem próbując uspokoić oddech.
Wyczuwam u Holmesa nutkę zawodu, że jednak do niczego nie doszło.
Uee... *odkłada popcorn na lepsze czasy* Ale ta sytuacja też nosi znamiona próby gwałtu. Niezłe branie ma ten Sherlock.

Gdy rozejrzałem się byłem już w stu procentach pewien, że to nie mój przedział. Wszędzie porozkładane były jakieś wycinki, prawdopodobnie z gazet. Nie tylko te najnowsze ale i nawet sprzed kilku lat. Najbardziej przykuła mnie ich tematyka, kilka z nich z pewnością dotyczyły ostatnio przeze mnie prowadzonej sprawy. Ogarnęło mnie poczucie niesamowitego gorąca. Na samą myśl o tym co się wtedy tak naprawdę wydarzyło robiło mi się nie dobrze.
Jak miło się składa, że tak łatwo trafia się na dowody, gdy jest się detektywem...

Gdy miałem w ręku prawdopodobnie najstarszy z nich, usłyszałem dźwięk który był ewidentnie chrapaniem znajdującego się tu pasażera i wcale się nie myliłem.
No shit, Sherlocku. Nie dość, że piękny, to jeszcze inteligentny. Będzie z ciebie świetna żona.

Odruchowo sięgnąłem do kieszeni której powinien znajdować się rewolwer, jednak po chwili dotarło do mnie, że został on niedawno zarekwirowany przez nie kogo innego jak Watsona. Może i miał rację, że tak zrobił, przez ostatnią sprawę miałem już kilka takich odruchów obronnych jakby obawiając się widma przeszłości, na szczęście nic się wówczas nie działo i to przyczyniło się do pojęcia przez Johna takiej a nie innej decyzji.
Z tego wynika, że według Watsona odruchy obronne grożą śmiercią lub uszczerbkiem na zdrowiu.
No wiesz, jak Sherlock nagle chluśnie herbatą w twarz, to aż strach się bać...
Wydaje mi się, że rzucanie biszkoptami jest najgorsze. Przy tym rewolwer to pestka.
Ale do tego potrzebna jest niezastąpiona pani Hudson - w końcu ktoś musi tę broń upiec.

Podróż na szczęście nie trwała już zbyt długo, mimo to ze zniecierpliwieniem oczekiwałem jej końca. Na nieszczęście Watson musiał się po coś wrócić, jak zwykle zapominalski i gdy tylko miałem wysiąść w skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności jakim było popchniecie mnie prze kogoś wpadałem na pewną dziewczynę która akurat stała na stacji.
-Uważaj kretynie jeden z tymi… !?! – zaczęła dość wściekłym głosem , który po chwili zmienić diametralnie barwę swego głosu,
- Jeju, przepraszam panienko, zapomniałam o manierach, nie zauważyłam jak panienka wychodziła, myślałam, że to jakiś bałwan nie wie jak się zachować wychodząc z pociągu. Przepraszam, pomylić panienkę z facetem to mój największy błąd. Przepraszam, przepraszam, moja wina, zła Emily, zła, zła, zła – zaczęła szczebiotać jak najęta, nie dając mi dojść do głosu.
Siad, Emily! Siad!
Bo oberwiesz herbatnikiem!

-Ale ja nie jestem, żadną panienką ! – stwierdziłem kategorycznie.
-Eeee. – zaczęła mi się baczniej przyglądać – A jednak chłopak?
-Tak! - Niemalże krzyknąłem ze złości.
-Niemożliwe – odparła – Masz zbyt dziewczęce rysy twarzy i jeszcze na dodatek ta kiecka – wskazała na mój najnormalniejszy płaszcz.
Prócz tego płaszcza Sherlock posiadał całą kolekcję odzieży wierzchniej w żywych kolorach, szczodrze zdobionej koronkami i cekinami.
Sherlock preferował płaszcze podkreślające jego wąską talię i maskujące nieco zbyt szerokie ramiona.

– Nie mogę! To ty jesteś niby facetem. Nie, nie, nie, niech się panienka nie wygłupia i po prostu niech panienka będzie sobą a wszystko będzie w porządku. – powiedziała tonem który miał mnie niby uspokoić ale coraz bardziej działał mi na nerwy
- Nie możesz ukrywać swojego prawidzwego “ja”. Pomogę ci zaakceptować twoją naturę, porozmawiajmy - kontynuowała Emily, układając dłonie w “piramidkę zrozumienia”.
Słowa te poruszyły Sherlocka do głębi. Wreszcie, wreszcie ktoś chce by był po prostu sobą! Tak zaczęła się jego droga ku wyzwoleniu z okowów płci.

-Może w ramach rekompensaty przepowiedzieć panience przyszłość? Ja naprawdę umiem… - po czym zaczęła od czasu do czasu coś szemrać wymachując przy okazji rękoma.
-Wiem… masz na imię… Holmes? Nie… Nie… To jednak nazwisko – poprawiła się na widok mojej twarzy. której rysy wyraźnie układały się w te litery.

-Niestety ale imienia nie potrafię już rozszyfrować – dodała po chwili zrezygnowana
– Może dlatego, że nie ma go na moich walizkach,- stwierdziłem przyglądając się swoim bagażom, na których faktycznie były moje dane poza imieniem oczywiście, ach ten Watson i jego przezorność – pomyślałem.
- On jest taaaki opiekuńczy. - westchnąłem jeszcze czule.

-Proszę czekać- skwitowała szybko łapiąc mnie przy okazji za rękę. – Widzę, widzę… krótką linię życia – powiedziała z rozpaczą w głosie – chociaż to może nie ta? – poprawiła się szybko.
-Nie jednak będziesz żyła bardzo, bardzo długo. Będzie się tobą opiekowała ta osoba,… Widzę go… chłopak ten mimo licznych wad jest naprawdę bardzo miły i uczynny, dlatego się do niego przyzwyczaisz…
-Może ten chłopak ma jeszcze czarne włosy i złote oczy. - Wszedłem jej w słowo.
Złote oczy, złote oczy... “Płynne złoto jego oczu”... Czyżby jednak Edward wdarł się do świata Holmesa?
Mówiłam, że to on! *liczy na krwawe zakończenie*

-No dobra no to idziemy bo Marple… będzie na nas czekać – powiedział Watson, który akurat wrócił.
-Marple? To twoja siostra? – zapytała z pełnym wrażenia głosem.
-Nie, znajoma - skrytykowałem ją nie tylko tonem głosu ale i wzrokiem.
Krytyka wzrokiem była możliwa dzięki sztuce mrugania Morsem, którą Sherlock przejął od panny Marple.

-A no tak… - stwierdziła, zamyślając się nad czymś –
-To jest Sherlock Holmes – powiedział Watson wtrącając się ponownie do tej dziwnej rozmowy.
-To… To… To… - zaczęła się tym razem jąkać – musiał mnie akurat teraz przedstawiać, stwierdziłem z żalem w myślach.
O, Emily też ma problemy z płcią.
Na dodatek ma to samo nazwisko, co Holmes.

-Ty… Jesteś moją legendą, przepraszam, że pomyliłam Cię z panienką – zaświergotała z radością w głosie, a następnie wygwizdała wesołą melodię. – Ale… - jej głos znowu zmienił barwę – z impetem z jakim wpadłeś na mnie i mój bagaż, nie wybaczę ci tego – no i wróciliśmy do punktu wyjścia, pomyślałem.
- Impet mojego braku wybaczenia będzie nie mniejszy niż siła rozpędzonego jaka Watsona!
xD

--Mój idol jest tutaj! – po chwili znowu zaćwierkała zadowolona i poszła zostawiając mnie w osłupieniu. Watson dyskretnie zaśmiał się, ale nie na tyle bym tego nie zauważył.
-Jej wróżby to brednie – stwierdziłem by zakończyć zarazem ten temat.
-Mimo to, była naprawdę śmieszna… - skrytykowałem Watsona wzrokiem na co ten umilkł, po czym zmienił temat.
Teraz Watson milczał na temat pogody.
Holmes skrytykował wzrokiem. Spodobało mu się, więc skrytykował jeszcze raz. Btw, wyobrażasz sobie, jak fascynująco wyglądać będzie teraz jego rozmowa z panną Marple? Nie będą nic mówić, tylko łypać na siebie kodem Morse’a.
O ile panna Marple wcześniej nie użyje swojej tajemnej mocy znikania.

-Powóz powinien być niebawem – odeszliśmy zatem na wyznaczone miejsce i…
-Pani Holmes, czy mnie oczy mylą? – usłyszałem znajomy głos. – Przepraszam… panna Holmes – Tak to na pewno był on..
-Vidocq, mógłbyś te komentarze schować sobie do kieszeni - zasugerował tym razem Watson. – a naszym oczom pokazały się sylwetki dwóch postaci, którą jedną z pewnością był Vidocq. łatwo go było poznać, zwłaszcza po sianowatych blond włosach i kolczyku w dolnej wardze.
Mój prosty umysł gubi się w tym crossoverze. Jeśli Holmes i Watson to dzieci książkowych piewowzorów, pani Marple to kuguarzyca polująca na Sherlocka, to Vidocq powinien być wiekowym staruszkiem z przeciągającym się kryzysem wieku średniego, o którym świadczą farbowane włosy i kolczyk w wardze. Ewentualnie powinien być martwy.
Raczej to drugie, i to od kilkudziesięciu lat. Coś te wampiry, których zapowiedzią był Edzio, stają coraz bardziej prawdopodobne.

[Okazuje się, że Vidocqa sprowadza na to miejsce sprawa tajemniczego morderstwa. Po jego odejściu Watson i Holmes wsiadają do powozu.]

-Mógłbyś przestać o nim myśleć! – skrytykował mnie Watosn przy okazji wytrącają mnie z równowagi, skąd mógł wiedzieć o tym incydencie z Arabem i, że akurat o tym teraz myślę? Przecież nie może być aż dobry w dedukowaniu… Może kosmate myśli Sherlocka jakoś znalazły odbicie w wyrazie jego twarzy.

-O kim? – wypaliłem bez namysłu-
-O Vidocqu – dokończył niemal zdenerwowanym głosem co mnie uspokoiło.
Sherlock miał zaburzone reakcje emocjonalne i zaniepokojony czułby się, gdyby Watson odpowiedział mu cicho i spokojnie.

-Wcale o nim nie myślę – odparłem starając się ukryć swoje prawdziwe odczucia.
-Chyba, że o tym za oknem. Tak widzę go oczami wyobraźni przywiązanego za nogi ciągnącego tuż za powozem, to byłby niesamowity Vidocq/widok. – powiedziałem, pozwalając swojej wyobraźni na trochę za dużo.
Gra słów! Ha ha! Żart, dobrze mówię, nie? Bo to żart, prawda?
Na dodatek cudnie wykorzystujący subtelności języka angielskiego. Ach, te homonimy, jak dobrze, że są takie same w każdym języku...

[Po opuszczeniu powozu]
-Jane Marple! Zakrzyknął niespodziewanie Watson dostrzegając w oddali jej postać.
Przywitali się iście po przyjacielsku, zaś ja gdybym nie miał rękawiczek zapewne poczułbym paznokcie wbijające mi się w rękę.
-To Sherlock Holmes – wskazał na mnie oderwawszy się wcześniej z tego uścisku-
-Eeee – powiedziała potwierdzając tym zarazem, że chyba mnie jednak PAMIĘTA.
O jej niepamięci świadczyłoby wymrucznie “Yyyy.”. Panna Marple oszczędzała słowa, wspomagając się Morsem.

Gdy udało nam się ulokować w salonie, Jane Marple zaproponowała nam obu herbatę by zarazem potwierdzić moją tezę o przebywaniu w jednym pomieszczeniu.
Teza godna pracy magisterskiej: "Propozycja wypicia herbaty jako dowód na przebywaniu kilku osób w jednym pomieszczeniu".

-No i ? – zapytał się z dziwnym zaciekawieniem Watson.
-No i nic się tu chyba nie zmieniło – stwierdziłem szybko
– Oprócz jej wyglądu (wyładniała – niestety)
Masz swoje sławetne zaokrąglanie się po wakacjach, Dżul

i faktu, że odziedziczyła spadek po dziadku czyż nie? –dobitnie zauważyłem, wbijając sobie zarazem ostatni przysłowiowy gwóźdź do trumny.
W nogę. Za mocno zamachnął się młotkiem. Przysłowiowym.

-Zaprosiła nas byśmy tuj zamieszkali podczas naszego pobytu tutaj. – gdy skończył wypowiedź omal nie zachłysnąłem się powietrzem.
-Myślałem, że wynajmiemy gdzieś niedaleko jakiś inny hotel – i że raczej rzadko będziemy się z nią spotykać – dokończyłem w duchu.
-Nie… Tutaj zamieszkamy – powiedział zdecydowanym tonem nie znoszącym sprzeciwów.
-Dwa gruchoczące gołąbki i ja! To się nie uda! – Stwierdziłem jednoznacznie w myślach.